Czesław Śliwa - Fałszerz, który wyłudzil 100 mln złotych
PortgasD.Ace
• 2013-03-03, 22:02
18
Cz. 1
Cz.2
Dla Czesława Śliwy - rzeszowianina urodzonego w 1932 roku, życie w Polsce Ludowej musiało być zdecydowanie zbyt nudne. W wieku 18 lat rozpoczął pracę jako krojczy w zakładzie krawieckim, jednak szybko zaczął odczuwać, iż został stworzony do rzeczy większych. Nigdy nie udało mu się zdać matury, ale za to odkrył w sobie zdolności, jakich nie można nabyć w żadnej ze szkół. Talent aktorski połączony z ogromną fantazją i zamiłowaniem do mistyfikacji miał mu wkrótce przynieść miliony, ale też zaprowadzić do więzienia.
Pierwszy zatarg z prawem wydawał się być niewinny – Śliwa na własnym ślubie nielegalnie wystąpił w mundurze inżyniera górnika. Sytuacja ta wzbudziła zainteresowanie śledczych. Bardzo szybko wyszło na jaw, że nasz bohater od kilku lat pracuje w charakterze górniczego eksperta, posługując się własnoręcznie sfałszowanymi dokumentami, zaświadczającymi o posiadaniu przez niego tytułu inżyniera. Wyrok, jaki zapadł w tej sprawie, pozbawił go nie tylko 7 lat wolności, ale również żony, która wniosła o rozwód.
Pobyt w więzieniu nauczył Śliwę jedynie tego, by na przyszłość zachowywać większą ostrożność. Miejsca zamieszkania zmieniał równie często co tożsamości i zawody – był nie tylko ekspertem górniczym, ale też producentem odzieży i inżynierem racjonalizatorem. Niezbędne dokumenty produkował własnoręcznie, dzięki idealnie podrobionym pieczęciom i drukom. We wszystkich zakładach, w których się pojawiał miał opinię bardzo solidnego, profesjonalnego i rzetelnego pracownika. Pierwsze podejrzenia pojawiały się dopiero w dniu, w którym znikał bez wieści, a wraz z nim pieniądze oszukanych przez niego osób.
W roku 1966 wymiar sprawiedliwości po raz kolejny upomniał się o Czesława Śliwę. Wolność ujrzał dopiero w 1969, kiedy to warunkowo zwolniono go z więzienia. Jak niemal każdy oszust-recydywista, miał już wtedy ułożony plan kolejnej mistyfikacji – tym razem bijącej na głowę wszystkie poprzednie.
Stworzenie prywatnego konsulatu wymagało nie tylko ogromnej wyobraźni, ale tez nie lada odwagi. Fikcyjna austriacka placówka rozpoczęła swoją działalność we Wrocławiu w 1969 roku. W rolę konsula wcielił się nie kto inny jak Czesław Śliwa, posługujący się wówczas dużo bardziej światowym nazwiskiem – Jacek Ben Silberstein.
Fortel był bardzo prosty: Śliwa vel Silberstein miał być Żydem polskiego pochodzenia, który po wojennej zawierusze zamieszkał w Austrii. Tam piął się po szczeblach biurokratycznej kariery, aż do roku 1969 kiedy to szef rządu powierzył mu misję stworzenia w Polsce placówki dyplomatycznej.
Ponieważ było to zadanie jednoosobowe, jego realizacja w początkowym etapie miała opierać się na przysługach, pożyczkach i zaufaniu, które w odpowiednim czasie zostałyby sowicie wynagrodzone przez austriacki rząd. Długi konsulatu z dnia na dzień stawały się coraz większe, jednak wizja zapłaty w dewizach czyniła wierzycieli bardzo cierpliwymi.
Fikcyjny konsul w każdym aspekcie swojej działalności zachowywał się tak, jak na prawdziwego dyplomatę przystało. Złożył nawet wyprodukowane przez siebie listy uwierzytelniające w siedzibie Rady Państwa. Wizytował również Urząd Rady Ministrów, gdzie przyjmowano go ze wszelkimi honorami. Wystawne bankiety, rauty i przyjęcia stały się codziennością Silbersteina. Wszystko naturalnie na koszt Republiki Austrii, która długi swojego konsula miała uregulować w bliżej nieokreślonej przyszłości.
Postać konsula Silbersteina była rolą iście oscarową. Szarmancki, niezwykle uprzejmy Żyd, posługujący się mieszanką języka niemieckiego i polskiego bez trudu podbijał serca ludzi. Przychodziło mu to tym łatwiej, że niemal przy każdej okazji, bardzo hojnie rozdawał dolary i honorowe tytuły.
Śliwa zawsze chętnie raczył swoich gości opowieściami o życiu za żelazną kurtyną. Pomimo, iż nigdy nie opuścił Polski, swoją wiedzę o świecie czerpał z filmów i książek, a tam, gdzie brakowało mu wiedzy, otwierało się pole dla jego ogromnej wyobraźni. Jak sam kiedyś stwierdził, by zostać dyplomatą potrzeba przede wszystkim fantazji, bo to ona była kluczem do ludzkich serc i portfeli.
Fałszywy konsulat był przedsięwzięciem bardzo intratnym – różne źródła podają, że łupem Silbersteina mogło paść nawet 100 milionów złotych. Jego przestępcza działalność nie ograniczała się jedynie do zapewnienia sobie luksusowego życia. Śliwa opracował również plan, dzięki któremu mógłby odłożyć sporo funduszy na przyszłość.
Zastosowany przez niego mechanizm był bardzo prosty, a wykorzystywał zwykłą, ludzką chciwość. Konsul Silberstein pojawiał się w różnych częściach kraju, gdzie aranżował "przypadkowe" spotkania z wcześniej wytypowanymi ofiarami. Scenariusz niemal zawsze był taki sam. Śliwa przedstawiał się jako konsul cudem uratowany przed holokaustem przez daną osobę. Jako wyraz wdzięczności obiecywał przekazać konto, na którym miało znajdować się od kilku do kilkudziesięciu tysięcy dolarów. Na jakiś czas zamieszkiwał ze swoją ofiarą, pod różnymi pretekstami, wyłudzając od niej raz mniejsze raz większe kwoty, które naturalnie miały być spłacone tuż po załatwieniu formalności związanych z darowizną.
Milicji dopiero po kilku miesiącach udało się powiązać sprawę fałszywego konsulatu z krążącym po kraju mistyfikatorem. Liczba osób oszukanych przez Silbersteina jest trudna do ustalenia. Wielu bardzo długo oczekiwało na bankowe dokumenty, potwierdzające datek od tajemniczego Austriaka. Niektórzy wstydzili się, że tak łatwo dali się oszukać, inni z kolei nie wierzyli, że postać o której czytali w gazetach była "ich" konsulem.
W trakcie procesu osoby zeznające przeciwko niemu zdawały się nie mieć do niego żalu. Historię wyłudzenia opowiadali śmiejąc się i traktując ją bardziej jako ciekawą anegdotkę niż życiową traumę. Sam Śliwa przyznał się do wszystkich zarzutów, ale nigdy nie żałował. Jak stwierdził, winnym całej sytuacji był system, czyniący ludzi podatnymi na tego typu sytuacje. Siedząc na ławie oskarżonych oznajmił: "Oni dawali mi pieniądze, a ja w zamian dawałem im fikcję, namiastkę lepszego życia, którego wszyscy pragnęli".
Zaczerpnięte z Onet.pl
Cz.2
Dla Czesława Śliwy - rzeszowianina urodzonego w 1932 roku, życie w Polsce Ludowej musiało być zdecydowanie zbyt nudne. W wieku 18 lat rozpoczął pracę jako krojczy w zakładzie krawieckim, jednak szybko zaczął odczuwać, iż został stworzony do rzeczy większych. Nigdy nie udało mu się zdać matury, ale za to odkrył w sobie zdolności, jakich nie można nabyć w żadnej ze szkół. Talent aktorski połączony z ogromną fantazją i zamiłowaniem do mistyfikacji miał mu wkrótce przynieść miliony, ale też zaprowadzić do więzienia.
Pierwszy zatarg z prawem wydawał się być niewinny – Śliwa na własnym ślubie nielegalnie wystąpił w mundurze inżyniera górnika. Sytuacja ta wzbudziła zainteresowanie śledczych. Bardzo szybko wyszło na jaw, że nasz bohater od kilku lat pracuje w charakterze górniczego eksperta, posługując się własnoręcznie sfałszowanymi dokumentami, zaświadczającymi o posiadaniu przez niego tytułu inżyniera. Wyrok, jaki zapadł w tej sprawie, pozbawił go nie tylko 7 lat wolności, ale również żony, która wniosła o rozwód.
Pobyt w więzieniu nauczył Śliwę jedynie tego, by na przyszłość zachowywać większą ostrożność. Miejsca zamieszkania zmieniał równie często co tożsamości i zawody – był nie tylko ekspertem górniczym, ale też producentem odzieży i inżynierem racjonalizatorem. Niezbędne dokumenty produkował własnoręcznie, dzięki idealnie podrobionym pieczęciom i drukom. We wszystkich zakładach, w których się pojawiał miał opinię bardzo solidnego, profesjonalnego i rzetelnego pracownika. Pierwsze podejrzenia pojawiały się dopiero w dniu, w którym znikał bez wieści, a wraz z nim pieniądze oszukanych przez niego osób.
W roku 1966 wymiar sprawiedliwości po raz kolejny upomniał się o Czesława Śliwę. Wolność ujrzał dopiero w 1969, kiedy to warunkowo zwolniono go z więzienia. Jak niemal każdy oszust-recydywista, miał już wtedy ułożony plan kolejnej mistyfikacji – tym razem bijącej na głowę wszystkie poprzednie.
Stworzenie prywatnego konsulatu wymagało nie tylko ogromnej wyobraźni, ale tez nie lada odwagi. Fikcyjna austriacka placówka rozpoczęła swoją działalność we Wrocławiu w 1969 roku. W rolę konsula wcielił się nie kto inny jak Czesław Śliwa, posługujący się wówczas dużo bardziej światowym nazwiskiem – Jacek Ben Silberstein.
Fortel był bardzo prosty: Śliwa vel Silberstein miał być Żydem polskiego pochodzenia, który po wojennej zawierusze zamieszkał w Austrii. Tam piął się po szczeblach biurokratycznej kariery, aż do roku 1969 kiedy to szef rządu powierzył mu misję stworzenia w Polsce placówki dyplomatycznej.
Ponieważ było to zadanie jednoosobowe, jego realizacja w początkowym etapie miała opierać się na przysługach, pożyczkach i zaufaniu, które w odpowiednim czasie zostałyby sowicie wynagrodzone przez austriacki rząd. Długi konsulatu z dnia na dzień stawały się coraz większe, jednak wizja zapłaty w dewizach czyniła wierzycieli bardzo cierpliwymi.
Fikcyjny konsul w każdym aspekcie swojej działalności zachowywał się tak, jak na prawdziwego dyplomatę przystało. Złożył nawet wyprodukowane przez siebie listy uwierzytelniające w siedzibie Rady Państwa. Wizytował również Urząd Rady Ministrów, gdzie przyjmowano go ze wszelkimi honorami. Wystawne bankiety, rauty i przyjęcia stały się codziennością Silbersteina. Wszystko naturalnie na koszt Republiki Austrii, która długi swojego konsula miała uregulować w bliżej nieokreślonej przyszłości.
Postać konsula Silbersteina była rolą iście oscarową. Szarmancki, niezwykle uprzejmy Żyd, posługujący się mieszanką języka niemieckiego i polskiego bez trudu podbijał serca ludzi. Przychodziło mu to tym łatwiej, że niemal przy każdej okazji, bardzo hojnie rozdawał dolary i honorowe tytuły.
Śliwa zawsze chętnie raczył swoich gości opowieściami o życiu za żelazną kurtyną. Pomimo, iż nigdy nie opuścił Polski, swoją wiedzę o świecie czerpał z filmów i książek, a tam, gdzie brakowało mu wiedzy, otwierało się pole dla jego ogromnej wyobraźni. Jak sam kiedyś stwierdził, by zostać dyplomatą potrzeba przede wszystkim fantazji, bo to ona była kluczem do ludzkich serc i portfeli.
Fałszywy konsulat był przedsięwzięciem bardzo intratnym – różne źródła podają, że łupem Silbersteina mogło paść nawet 100 milionów złotych. Jego przestępcza działalność nie ograniczała się jedynie do zapewnienia sobie luksusowego życia. Śliwa opracował również plan, dzięki któremu mógłby odłożyć sporo funduszy na przyszłość.
Zastosowany przez niego mechanizm był bardzo prosty, a wykorzystywał zwykłą, ludzką chciwość. Konsul Silberstein pojawiał się w różnych częściach kraju, gdzie aranżował "przypadkowe" spotkania z wcześniej wytypowanymi ofiarami. Scenariusz niemal zawsze był taki sam. Śliwa przedstawiał się jako konsul cudem uratowany przed holokaustem przez daną osobę. Jako wyraz wdzięczności obiecywał przekazać konto, na którym miało znajdować się od kilku do kilkudziesięciu tysięcy dolarów. Na jakiś czas zamieszkiwał ze swoją ofiarą, pod różnymi pretekstami, wyłudzając od niej raz mniejsze raz większe kwoty, które naturalnie miały być spłacone tuż po załatwieniu formalności związanych z darowizną.
Milicji dopiero po kilku miesiącach udało się powiązać sprawę fałszywego konsulatu z krążącym po kraju mistyfikatorem. Liczba osób oszukanych przez Silbersteina jest trudna do ustalenia. Wielu bardzo długo oczekiwało na bankowe dokumenty, potwierdzające datek od tajemniczego Austriaka. Niektórzy wstydzili się, że tak łatwo dali się oszukać, inni z kolei nie wierzyli, że postać o której czytali w gazetach była "ich" konsulem.
W trakcie procesu osoby zeznające przeciwko niemu zdawały się nie mieć do niego żalu. Historię wyłudzenia opowiadali śmiejąc się i traktując ją bardziej jako ciekawą anegdotkę niż życiową traumę. Sam Śliwa przyznał się do wszystkich zarzutów, ale nigdy nie żałował. Jak stwierdził, winnym całej sytuacji był system, czyniący ludzi podatnymi na tego typu sytuacje. Siedząc na ławie oskarżonych oznajmił: "Oni dawali mi pieniądze, a ja w zamian dawałem im fikcję, namiastkę lepszego życia, którego wszyscy pragnęli".
Zaczerpnięte z Onet.pl